Keep away from fire / We always goes by – dokumentacja z wystawy
czas trwania: 25.06.-16.07.2013
miejsce: Galeria Szyperska
Praca posiada dwa tytuły: jeden to ostrzeżenie: „Keep away from fire”, drugi określa problematykę „Zawsze przechodzimy”.
Praca opowiada o problemie z dwóch perspektyw, z jednej strony jest to intymna historia zamknięta w konkretnej rodzinie. Na tę część składa się cykl 21 fotografii i instalacja video. Pojawiają się tutaj problemy dorastania, zmieniania się, dojrzewania, wzajemnego oddalania się i zbliżania wokół jednej rodziny. Można to określić jako przelewanie się z punktu do punktu i ciągłe mielenie przeszłości (stąd tez bezpośrednie nawiązania do historii malarstwa, wierzeń i obrzędów ludowych, baśni itp.). Sedno pracy skupia się wokół niepewności teraźniejszości. Tego, że jako ludzie nie jesteśmy w stanie doświadczać odbywającej się aktualnie chwili w pełni a raczej ciągle balansujemy pomiędzy przeszłością a przyszłością. Dla mnie osobiście dodatkowym problemem jest świadomość ciągłej utraty „śmierci teraźniejszości”.
Druga część wystawy to spojrzenie z perspektywy, nie ma tu już konkretnych osób a raczej masa przypadków. Ta część odwołuje się bezpośrednio do przechodzenia. Przechodzimy po i przez konkretne przęsła instalacji zbudowanej z setek niewinnych niemowlęcych ubrań, żeby dojść do jednego punktu. Tym punktem jest zakryty ubrankami, niedostępny obraz na czystej białej ścianie. W momencie w którym wydaje nam się wszystko jasne, odwracamy się, żeby wyjść z wystawy napotykamy odbicie obrazu na który przed chwilą patrzyliśmy, z tą różnicą, że ubranka stanowią ramę obrazu, a samo przejście przez drzwi staje się wejściem w obraz. Zdaję sobie sprawę, że sedno pracy znajduje się na styku krawędzi obrazów, odbić i przejść. Dlatego też staram się ułożyć ekspozycję biorąc pod uwagę przechodzenie, wchodzenie pomiędzy (jak to się ma w przypadku projekcji wideo) i dochodzenie, pamiętając o ciągłym poszukiwaniu miejsc styku.
Cała ta podróż ma zaprowadzić widza do głównego pytania, czy wszystko to co widzieliśmy jest rzeczywiście odsłonięciem, czy raczej zasłonięciem problemu.
Jednak czuję, że nie mam dostępu do rzeczywistości jako takiej, mówię o teraźniejszości, bezpośrednim udziale w byciu tu i teraz. Wstaję rano, widzę swojego syna, jest cudowny, a ja patrzę na niego jakby już umierał, zatracał się. Po powrocie ze szkoły będzie już zupełnie innym człowiekiem. Wiem, że już nigdy nie będzie taki jak teraz i ogarnia mnie żal na myśl o nieustanie przemijającym czasie, i niemożności zatrzymania chwili. A ja chciałabym znaleźć dla siebie coś stałego, jakieś oparcie (kotwicę, punkt). Nieprzemijalny pewnik. Tymczasem wszystko płynie, krąży, wiruje. Nie bez przyczyny patrząc na ocean czuję jak mnie ogarnia, przytłacza i fascynuje. Rok temu poszłam zobaczyć ocean nocą. Nie wiem, dlaczego nigdy wcześniej się na to nie zdecydowałam. Nie byłam świadoma tego, że nocą ocean widać jeszcze bardziej. Stojąc na brzegu, gdzie nie ma nic za mną, nie ma granicy pomiędzy wodą a niebem. Pozwoliłam sobie na zanurzenie stóp i przy każdym muśnięciu wody miałam wrażenie, że zbliżam się do gwiazd. Ocean był wszędzie, na górze, na dole, we mnie. Topiłam się w tym widoku. Było w tym coś niebezpiecznie pociągającego. Delikatna granica pomiędzy byciem, a niebyciem.