Na co dzień każdy mój krok jest zaliczany przez opaskę noszoną na nadgarstku. Każde spotkanie odnotowane w kalendarzu. Każdy projekt udokumentowany. Każda godzina z dnia zliczona według z góry ustanowionego schematu: praca, rozwój, rodzina, ruch. Jestem szczelnie zabudowana rytuałami, dzięki którym jestem, gdzie jestem. Tak przez większość roku. To jest moja klatka. Są jednak chwile, dni, tygodnie dla mnie szczególnie cenne. To wtedy pozwalam sobie na działanie bez listy, bez planu, zegarka.

Wtedy wydarza się podróż zwana włóczęgą. Nie ma tu miejsca na zdobywanie punktów na mapie, odhaczanie tego wszystkiego, co „trzeba” zobaczyć, aby plan został wykonany, kraina zaliczona. Bo w konsekwencji takiego podróżowania widać, jedynie to, co zaplanowaliśmy zobaczyć. Jedynie wałęsając się bez celu, przysiadając na pniu daleko poza szlakiem, nie podążając donikąd, można doświadczyć mowy rzeczy. A mowa rzeczy, to taki stan, gdy kamień, na którego wpatrujemy się godzinami, zaczyna przybierać inne kształty. Nagle z najdalszych zakątków świadomości przychodzą postacie ze snów, książek, legend opowiadanych przez babcie. I mówią wszyscy razem. I wszystko wokół śpiewa i tańczy. I nie chcę robić zdjęć. Chcę pozwolić im odejść. Bo to właśnie nuda, mowa rzeczy i piękno odchodzenia składają się na ten błogi stan.

Plomin to stara wieś, której mury pochodzą z IX wieku, a budynki mają kilkaset lat. Większość z nich zbudowana była na ruinach pierwotnych rzymskich domów. Obecnie mieszka tam około 100 mieszkańców. Nie ma żadnego przemysłu. Są dwie knajpki i najlepsze regionalne jedzenie, jakie udało mi się skosztować, podróżując po Chorwacji. Przechadzając się po kamiennych uliczkach, można natknąć się na rzeźby wystające z na wpół zamurowanych okien, opuszczone ogrody wypełnione obiektami o genezie trudnej do odgadnięcia. Wracałam do tego miasteczka kilkukrotnie, zanim spotkałam twórcę tych magicznych widm.

Zaharias Zaff jest emerytowanym architektem. Pochodzi z Niemiec. Przez całe swoje życie podróżował właśnie do tego miasteczka, aż w końcu postanowił w nim zamieszkać. Teraz jego dni wypełnione są włóczęgą i zbieractwem wszystkiego, co w jakiś sposób do niego przemawia. Zbiera wygładzone przez fale konary drzew oliwnych, fragmenty statków wyrzucone przez morze, rogi znalezione w lesie. Pozwala im, by przemówiły i wtedy zaczyna tworzyć z nich obiekty. Czasami ingerencja polega na znalezieniu dla nich miejsca, w którym będą mogły rozbudzić wyobraźnię przechodniów, czasem na bazie pierwotnych kształtów buduje sylwetki ni to ludzi, ni to zwierząt. W tym małym miasteczku buduje baśniowy świat o niezwykłej intensywności i zmysłowości.